Zapraszamy do przeczytania wywiadu z ośmiokrotnym medalistą Indywidualnych Mistrzostw Polski na żużlu – zawodnikiem Fogo Unii Leszno – Januszem Kołodziejem.
Zapraszamy do przeczytania wywiadu z ośmiokrotnym medalistą Indywidualnych Mistrzostw Polski na żużlu – zawodnikiem Fogo Unii Leszno – Januszem Kołodziejem.
– W finałach Indywidualnych Mistrzostw Polski w tym roku startujesz po raz 14., co jest wyjątkowym osiągnięciem. Czy co roku podchodzisz do tej rywalizacji tak samo? Czym są dla Ciebie występy w turniejach finałowych Indywidualnych Mistrzostw Polski?
– Wiemy, że to jest taka nasza krajowa bitwa o to, kto jest najlepszy. Zawsze zależało mi na tych zawodach, ale w sumie podobnie podchodziłem do każdych pozostałych. Mam wrażenie, że nieraz akurat w tych imprezach dopisywało mi szczęście, bo kilka tych medali już zdobyłem. To fajne uczucie, ponieważ jest jakaś impreza, o której mogę powiedzieć, że nieraz udało mi się w niej coś ugrać.
– Do tej pory w Indywidualnych Mistrzostwach Polski zdobyłeś cztery złote medale, co miało miejsce kolejno w latach 2005, 2010, 2013 i 2019. Czy pamiętasz dobrze te wszystkie turnieje i czy któryś był dla Ciebie bardziej wyjątkowy od pozostałych?
– Każdy z tych finałów ma osobną historię i wszystkie z nich miały swoje chwile zarówno radosne, jak i te ciemniejsze. Ten pierwszy jednak na pewno dał mi najwięcej takiej wiary w siebie oraz dużo radości, ponieważ odbywał się on w Tarnowie, przy pełnych trybunach, a wszyscy krzyczeli moje imię i nazwisko. To było dla mnie takie niesamowite przeżycie i wtedy zacząłem wierzyć w siebie, bo wcześniej człowiek może nie do końca ufał swoim możliwościom. Po tym sukcesie to się zmieniło. Bardziej uwierzyłem w siebie i w to, że tak naprawdę mogę sporo zdziałać i wiele potrafię. Pomimo tego, że nawet do dzisiaj uczę się tego wszystkiego, to są momenty, w których wiem, że gdy ta wiara w siebie jest taka na 100 proc., to potrafię chyba więcej, niż sam bym chciał. To mi zatem dodało dużo wiatru w żagle na kolejny etap mojej kariery.
– Dwa razy zdobyłeś złoto Indywidualnych Mistrzostw Polski w starej formule, z 20 wyścigami – właśnie w Tarnowie, oraz pięć lat później w Zielonej Górze. Dwa kolejne tytuły – ponownie w Tarnowie i w Lesznie wywalczyłeś natomiast już w tej nowszej, gdy po serii zasadniczej rozgrywano baraż oraz finał. Czy te późniejsze mistrzostwa było trudniej wywalczyć?
– Na pewno wiele razy, pomimo tego, że byłem blisko podium, to na nim nie stawałem. Wtedy zatem ten ostatni bieg decydował o wszystkim. Z drugiej strony tak samo odbywają się mistrzostwa świata i zawodnicy muszą sobie z tym radzić. Pomimo tego, że w finałach mogliby być na wysokiej pozycji, gdy odpadną w półfinałach, to w tym decydującym wyścigu nie mogą już powalczyć. Taka jest jednak kolej rzeczy. Po prostu trzeba dobrze pojechać w tym półfinale i awansować dalej. Pamiętamy, że np. w drugim tegorocznym turnieju finałowym przegrałem z Bartkiem Zmarzlikiem o „błysk szprychy”, a na dodatek na kamerach było to nie do końca widoczne i rozmazane. Ciężko było zatem określić, kto z nas był wcześniej na mecie. Czasami zdarzają się takie ciężkie sytuacje, a zapewne, jeśli podliczylibyśmy wcześniejsze punkty, to nie było najgorzej, bo byłem w czołówce.
– Przed obecnym sezonem ponownie zmieniono zasady w finałach Indywidualnych Mistrzostw Polski. Do rozegrania są trzy rundy i o medalach decyduje suma zdobytych w nich punktów. Jak ocenisz tę zmianę w kontekście tego sezonu i co najmniej czterech kolejnych?
– Osobiście mi się to podoba i jest to bardzo fajna sprawa. Co prawda wolałbym się wypowiedzieć, gdy to się już zakończy, żeby pod uwagę wziąć wszystko i przeanalizować to na 100 proc. W tym momencie jednak jesteśmy po dwóch turniejach i generalnie mi się to podoba. Nie trzeba się stresować na jedne zawody, myśląc że to tylko jeden dzień. Po prostu jest kilka rund i rzeczywiście fajnie, gdy ktoś potwierdzi swoją wyższość w tych imprezach. Na razie dopisywały nam tory, które były dobrze przygotowane. W tym wszystkim też jest ważne to, żeby fajnie to zorganizować, a dodatkowo na takich torach, na których można powalczyć. Tutaj akurat to było możliwe, co jest tylko pozytywne.
– Przez wiele lat o tytule decydowało 20 biegów, zmianę z dodatkowymi dwoma wyścigami wprowadzono stosunkowo niedawno, bo przed sezonem 2013, a teraz mamy kolejne nowości. Czy przy tak ważnej imprezie, jak Indywidualne Mistrzostwa Polski, tych zmian nie jest z kolei za dużo?
– Wydaje mi się, że każdy oczekuje jak najlepszych promocji i ciekawych rzeczy. Sądzę, że trzeba robić zmiany, bo najgorzej jest zostać przy tym, co jest od dawna, a wtedy robi się taka monotonia. Przy zmianach można to jeszcze przemyśleć i ocenić czy one poszły dobrze, czy źle. Jeśli poszłoby to w złym kierunku, to zawsze można wrócić do tego, co było. Moim zdaniem jednak zmiany są potrzebne, bo wtedy jest ciekawiej. Gdy ciągle jest to samo, to wtedy robi się już nieciekawie i mało kto chce to oglądać.
– Kilka słów o tegorocznym doborze torów – finały odbywają się w Grudziądzu, Krośnie i Rzeszowie, czyli po jednym obiekcie z każdej z polskich lig. Czy taka różnorodność to według Ciebie dobre rozwiązanie? Czy np. może lepiej byłoby jeden z tych finałów zorganizować na torze Drużynowego Mistrza Polski z poprzedniego roku? To rozwiązanie przecież było stosowane do ubiegłego sezonu.
– Odnośnie tej ostatniej części, to w tym roku w takim razie jedna z rund mogłaby odbyć się we Wrocławiu. Do tej pory zawsze w mojej karierze przepisy były takie, że finał był rozgrywany właśnie na torze drużynowych mistrzów. Chyba można byłoby o czymś takim rzeczywiście pomyśleć i uhonorować to zgodnie z wcześniejszą tradycją. To też byłoby fajne. Teraz organizator chyba nie chciał faworyzowania kogoś, dlatego zrobiono takie totalne „zamieszanie”. Wydaje mi się, że po tych zmianach jest dobrze, ale faktycznie, aby zachować jakąś tradycję, można byłoby właśnie pomyśleć o organizacji jednego z turniejów finałowych na torze mistrza Polski w drużynie.
– W tym sezonie w dwóch rundach dwukrotnie ocierałeś się o wyścig finałowy, jednak teraz do prowadzącej dwójki, czyli Bartosza Zmarzlika i Dominika Kubery masz już osiem punktów straty. Czy w Rzeszowie będziesz walczył jeszcze z nadzieją na tytuł mistrzowski, czy jednak bardziej bronił trzeciej, medalowej pozycji, którą obecnie zajmujesz?
– Generalnie mam taką taktykę, żeby zbierać jak najwięcej punktów, bo nie jestem w stanie kontrolować tego, co będą robić inni. Zdaję sobie natomiast jednak sprawę z tego, że osiem punktów straty to jest dosyć dużo. Chyba ktoś musiałby nie przyjechać na te zawody, żeby ta różnica była do odrobienia. Na pewno obrona trzeciego miejsca jest realna (trzy „oczka” przewagi nad czwartym Jarosławem Hampelem – przyp.). Ja skupiam się wyłącznie na zbieraniu punktów, a życie pokaże, co z tego wyniknie. Sam za dużo nie mogę sobie dobierać do głowy, bo wtedy mogą pojawiać się stres i panika. Wolę po prostu na luzie podejść do tematu, a wówczas wiem, że potrafię zdziałać więcej.
– Na koniec kilka słów o drugim finale w Krośnie i słynnym już biegu barażowym. Startowałeś w nim z czwartego pola, które wcześniej Ci służyło. Początkowo jechałeś bardzo szeroko i wylądowałeś na ostatnim miejscu. Odrabiałeś jednak stopniowo straty i bieg ukończyłeś równo z Bartoszem Zmarzlikiem. Czy po biegu wydawało Ci się wówczas, że byłeś na mecie przed nim?
– Czułem, że trzeba to przeanalizować. Miałem wrażenie, że byłem przez Bartkiem. Ciężko coś teraz powiedzieć, bo nie chcę kierować się osobistymi emocjami. Na pewno dobrze byłoby to przeanalizować, jeśli byłaby dokładna powtórka. Z tego, co wiem, to akurat tego nie udało się zrobić. Wszystko było rozmazane i kilka osób mówiło mi, że nie byli oni w stanie określić kto był na drugim, a kto na trzecim miejscu. Na przyszłość dobrze byłoby to poprawić (uśmiech). Nie mam zatem pojęcia, który byłem, choć powiedzmy, że trzeci, bo taki był oficjalny wynik. Dobrze jednak byłoby to potwierdzać tak, jak możemy to robić w lidze, na Grand Prix, czy w różnego rodzaju zawodach. Jeśli natomiast chodzi o wybór pola, to faktycznie – ja zaczynałem zawody z czwartego i ono wtedy było świetne. Później natomiast w trakcie zawodów ono bardzo się zmieniło, a ja o tym nie wiedziałem. Co prawda patrzyłem na ostatnią serię i widziałem, że ona była nie najlepsza, jeśli chodzi o czwarte pole. Mimo wszystko zauważyłem również, że np. Dominik Kubera wygrał wyścig, choć też nie wystartował idealnie, ale w jego przypadku nie było również źle. Z racji tego, że lubię czwarte pola, to doszedłem do wniosku, że je wybiorę. Gdy natomiast podjechałem pod taśmę w tym barażu, to już wiedziałem, że było ono kiepskie (śmiech). Próbowałem wyciągnąć z niego, ile się dało, natomiast to nie pomogło, a wręcz nawet pogorszyło sprawę. Obrałem od razu pewną taktykę, bo wiedziałem, że raczej będę musiał gonić rywali. Na drugim łuku ten motor po prostu fajnie ciągnął, dlatego doszedłem do wniosku, że pojadę jak najszerzej, ponieważ powinno tam być więcej nawierzchni. Okazało się jednak, że na wyjściu z drugiego wirażu w pewien sposób przelewała się woda. Ta nawierzchnia zamiast ją wsiąkać i puchnąć, to w tamtym miejscu robiła się śliska. Zatem mój motor mocno się napędził, a z wyjścia z wirażu po prostu totalnie stanął i wyhamował. Wtedy rywale mi odjechali, a później była to już tylko kwestia trzymania gazu i jechania do przodu. Po trzecim okrążeniu Kacper Woryna myślał, że już jest meta, bo nastąpiło pewne zamieszanie w flagowym. Wyprzedziłem go zatem dlatego, że on odpuścił. Było wtedy już jednak dużo miejsca, żeby gonić dalej. Na ostatnim łuku ściąłem, Bartek wyciągał z tego, co mógł i wjechaliśmy równo na metę. Ostatecznie wynik był taki, a nie inny. Intuicyjnie miałem wrażenie, że trzeba to zaobserwować, bo być może go wyprzedziłem. Nie byłem tego jednak w 100 proc. pewny.