Józef Jarmuła: W finale IMP jechałem jak w beczce śmierci

W poniedziałkowy wieczór na stadionie w Rzeszowie poznamy tegorocznego Indywidualnego Mistrza Polski. Swoimi wspomnieniami z tych zawodów podzielił się jeden z najlepszych polskich żużlowców w historii, Józef Jarmuła, który w finale rozegranym 47 lat temu na stadionie w Częstochowie zajął czwarte miejsce. Jednocześnie zyskał miano największego pechowca tamtej imprezy.

W finale Indywidualnych Mistrzostw Polski kilka razy wystąpiłem. Najbardziej jednak wspominam finał z 1975 roku na stadionie w Częstochowie. W jednym z biegów zerwałem taśmę i tylko raz przegrałem na torze i to z samym Edwardem Jancarzem. On wtedy wygrał ze mną start, wiedział, że ja będę jechał po dużej i ten bieg pojechał wręcz doskonale

wspomina Józef Jarmuła

Tam, gdzie ja wchodziłem, wtedy nikt by nie wjechał. Wchodziłem pod same „dechy” i jechałem jak w „beczce śmierci”. Edward o tym wiedział i też szedł szeroko. Przyznam szczerze, że ja się wtedy tego kompletnie nie spodziewałem i po prostu „szedłem” jego torem i tak wjechałem na linię mety. To był mój jedyny tego dnia przegrany bieg. To była moja porażka w tym finale, bo ostatecznie zająłem czwarte, najgorsze dla sportowca miejsce. Edward na pewno mnie gdzieś u góry słyszy i tylko powtórzę: „Edwardzie, byłeś wielki!”

podkreśla były żużlowiec
A z kronikarskiego obowiązku dodajmy jeszcze, że właśnie Edward Jancarz wywalczył wtedy złoty medal IMP, srebro przypadło Markowi Cieślakowi, a na najniższym stopniu podium stanął Paweł Waloszek.